23
W tym pędzie nie mam czasu pomyśleć. Rano śpieszę się do metra, potem biegnę na dworzec, w ostatniej chwili przypominam sobie o bankomacie (afrykańskie nawyki, że w podróż lepiej ruszać z gotówką). Dopiero za Ursusem siedząc w wypasionym wagonie IC czuję, że zaczyna schodzić mi ciśnienie. Próbuję spać, ale w głowie kłębią mi się myśli: praca nad ofertą, spotkanie z P. które nie doszło do skutku, imprezka u Jo. Mimo wszystko cieszę się podróżą, pogoda jest piękna, za szybą pojawiają się pierwsze pagórki. Przypominam sobie, że przecież jestem na urlopie – że następny w tym roku się nie zdarzy. Zaczynam czytać, potem dzwonią przyjaciele (monitoring, czy wróciłam, czy zdążyłam, gdzie jestem i kiedy wracam – miejska rodzina w akcji). W Krakowie jestem koło 10, słabo znany dworzec kolejowy i zupełnie nieznany dworzec autobusowy wymagają ode mnie mobilizacji. W końcu znajduję autobus i dogaduję się, gdzie mam wysiąść. Adrenalina znowu skacze, opowiadam przy okazji kierowcy, jak to jadę do rodziny, która mieszka w N.S. i ma mi powiedzieć, gdzie mam wysiąść. Podróż autobusem jest długa, kręta, robi się strasznie gorąco. Mam wrażenie, że brakuje jeszcze kur i psów, zatrzymujemy się w malutkim miejscowościach, a mój żołądek zaczyna skakać na górskich wirażach. Natura wynagradza wszystko. Czuję jakbym wracała.
I właśnie w tym podmiejskim autobusie, a nie w klimatyzowanym wagonie IC dopada mnie myślenie. A co jeśli ojciec nie będzie chciał się spotkać? Cała wyprawa na marne? Co zrobić? Dzwonię do jedynej przyjaciółki, która zna szczegóły mojego wyjazdu (uznałam, że gdyby coś się stało, ktoś w Warszawie musi wiedzieć gdzie pojechałam) i opowiadam szeptem (podsłuchuje mnie pełny Pekaes) o ofercie, zwariowanej nocy i podróży w nieznane. Postanawiam w duchu, że zrobię, co będę mogła, że jak będzie trzeba to stanę pod jego drzwiami. Zbieram w duchu siły, by nie czuć rozczarowania, jeśli się nie uda.
Pod N.S. autobus staje w korku. Posuwamy się strasznie powoli, a wrodzona niecierpliwość i zupełnie nie kobieca orientacja w terenie (spojrzałam tylko szybciutko na mapę w googlach) sprawia, że proszę kierowcę, aby mnie wypuścił. Zaczyna się awantura, którą zażegnuję, paplając o odwiedzinach u dawno niewidzianej chrzestnej i o tym, że kazali mi wysiąść tutaj, a ja przegapiłam skrzyżowanie. Nie dzwonię do cioci, tylko maszeruję przedmieściami N.S. Miasteczko jest urokliwe, a pogoda piękna. I góry!
Dodaj komentarz